Właśnie spędziłam po raz pierwszy weekend w nowym mieszkaniu. Przyjechałam w piątek wieczorem obładowana po zęby ciężkimi torbami, przestraszona, że mogę zgubić się po drodze do mieszkania. Nie byłam pewna czy w autobusie dam radę kupić bilet, a za późno już było biegać z tym bagażem i szukać kiosku. Zapytałam się pani na przystanku ale nie umiała mi odpowiedzieć. Pełna obaw stałam tam tak, cichutko ale chyba musiałam wyglądać na przestraszoną, intensywnie myśląc, coż pocznę jeśli faktycznie nie kupie biletu! (o nie czyż bym musiała "na gapę"...) Przyglądałam się nadjeżdżającym autobusom i czaiłam czy w środku jest automat. W tym był, a w tamtym nie, jaką mogę mieć gwarancję, że akurat w moim się trafi?
Stałam tak i widziałam chłopaka, który słyszał jak pytałam się w tej sprawie tamtej pani. W pewnym momencie spojrzał, uśmiechnęłam się, chyba nadal lekko scykana. Wtedy on po prostu podszedł i zapytał jakiego potrzebuje biletu. Odpowiedziałam mu, a on wręczył mi swój i odwrócił się w kierunku właśnie odjeżdżającego autobusu. Sięgnęłam po portfel by oddać mu za wartość biletu ale tylko machnął ręką i wsiadł. Zdążyłam jedynie podziękować.
Całe życie mieszkam na wsi i czasem przebywam w niezbyt dużym miasteczku, więc gdy przyjechałam do dużego miasta spodziewałam się, że ludzie będą raczej przewracać oczami kiedy o coś zapytam, a tu taka miła niespodzianka.
Jeśli mój wybawca to czyta, co zdaje sobie sprawę, jest mało możliwe, to chciałam raz jeszcze podziękować. Naprawdę uratowałeś mi tyłek, bo w moim autobusie akurat nie było biletomatu :)
Joanno należy wierzyc w dobro
OdpowiedzUsuń