2014/02/20

Don't worry be happy.

Co to dzisiaj był za dzień... Przesilenie wiosenne w lutym ;)
Ale od czegoś innego chciałam dzisiaj zacząć. Ostatnio zaczęło docierać do mnie, że jestem oskarżana(no dobrze, to może zbyt duże słowo) o bycie infantylną. Nie będę kłamać lekko mnie to zabolało. Najbardziej fakt, że mój entuzjazm jest postrzegany w ten sposób.
Od gdzieś 12 roku życia( mniej więcej w tym momencie przestałam rosnąć) mam niejako lekki kompleks niższości. Jak pewnie każdy zauważył ludzie są coraz wyżsi i bardziej pasowałabym chyba do średniowiecza. Ogólnie jestem nieśmiała z natury i do pewnego czasu, chyba do momentu rozpoczęcia edukacji w moim wspaniałym LO bardzo, a nawet strasznie, przejmowałam się opinią innych. Teraz jestem o wiele bardziej wyluzowana (tak mi się prznajmniej wydaje). To jak się zachowuję nie ma pokazywać, że na poziomie intelektualnym zatrzymałam się w pierwszej klasie gimnazjum. Ja po prostu czasem głupio się cieszę albo zachowuję bo mam wrażenie, że mogę czuć się swobodnie w danym towarzystwie.
Albo to jak piszę. Ten blog to dla mnie jak rozmowa. Taka trochę do szyby, w nadziei, że ktoś może się za nią chowa i przysłuchuje. Ozdobniki i głupie słowka to coś tak naturalnego... Ja tak rozmawiam z moją najlepszą przyjaciółką. I kiedy ona mi odpowiada nie wydaję to się aż tak dziecinne i głupie bo przyjaźń trwająca 16 już lat, mimochodem zatrzymała naszą relację gdzieś na poziomie przedszola, czyli podstaw. Bo to właśnie w przedszkolu się poznałyśmy.

Kiedyś przeczytałam zdanie, niestety nie przypomnę sobie teraz kto te mądre słowa wypowiedział (wiem, że były zamieszczone w moim szalonym rodzinnym kalendarzu z wydzieranymi karteczkami).  Cytat doradzał by nigdy nie stracić entuzjazmu dziecka. Ja bardzo do serca wzięłam sobie te słowa i boję się teraz, że opatrznie je wypełniam. Mam jednak nadzieję, że nie.

.
.
.
.
.
.
.
 Okej.Enough of the heavy. Wracając do przesilenia wiosennego. Chociaż czułam się dzisiaj jak przeżuta i wypluta to spędziłam naprawdę bardzo przyjemne 2h. Spacer po nigdy nieodwiedzanych uliczkach Śremu (który nawiasem mówiąc najprawdopodobniej ma dłuższą historię niż Ameryka ohh my God ohh my God...) czułam się jak turystka we, powiedzmy własnym, mieście. Jedząc do tego loda w LUTYM( plan był taki, żeby uraczyć się takim deserem na śniegu ale cóż) było... Bajecznie ^^

A na zakończenie ślicznego dnia zyskałam nowego, zielonego ( <3 ) przyjaciela, którego nazwałam Teomil.(historia imienia jest lekko dziwna więc ją pominę:D)

Słodziudki, prawda? *>*


PS. Mam zamiar jutro jechać do szkoły rowerem. Jak to mówi młodzież- Yolo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz